W cyklu „Dwudziestolecie międzywojenne w Warszawie: artyści znani i nieznani – kino, teatr, muzyka” 20.09.2016 r. odbyło się spotkanie z p. Anną Reichert, zatytułowane „Mieczysława Ćwiklińska – po prostu Pani Miecia”
Patrzcie, to Ćwikła!
Mieczysława Ćwiklińska przyszła na świat jako córka pary aktorów: Aleksandry Ficzkowskiej i Marcelego Trapszy. To ostatnie nazwisko brzmi dziś dumnie: Trapszowie byli prawdziwą aktorską dynastią, oddającą polskiemu teatrowi zasługi na przestrzeni kilku pokoleń. W roku 1879 jednak występowanie na scenie nie było jeszcze powodem do dumy: podziwiano wprawdzie kunszt artystów, ale szeptem mówiono o skandalicznym prowadzeniu się aktorów. Plotkarze nie oszczędzili także rodziny Trapszów. Złośliwi przypominali, że rodzice Mieczysławy pobrali się długo po narodzinach dziewczynki, a łowcy sensacji sugerowali nawet, jakoby Ćwiklińska była córką rosyjskiego oficera, którą Marceli Trapszo uznał za swoją. Czy można się dziwić, że zgnębieni obmową rodzice Mieczysławy zapragnęli wychować ją na godną bezwzględnego szacunku, nieskazitelną Matkę Polkę?
W osiągnięciu tego celu miały pomóc renomowana pensja panny Warnke, dzięki której dziewczynka trzymałaby się z dala od teatru, oraz szybki ślub, zapobiegający romansom. Rodzicielski plan zakończył się spektakularnym fiaskiem. Nie można było obrzydzić Mieczysławie teatru, skoro panna Warnke była jego gorącą wielbicielką, wystawiającą szkolne przedstawienia i goszczącą w murach pensji samą Helenę Modrzejewską. Nie sposób było również zrobić z nastoletniej Mieci statecznej mężatki, skoro jej wybranek – potomek bogatych łódzkich fabrykantów Zygmunt Bartkiewicz – najchętniej spędzał czas na rozpijaniu trupy teatralnej teścia i uwodzeniu coraz to innych kobiet. W wolnych chwilach strzelał z rewolweru do wyimaginowanych kochanków żony, których spodziewał się znaleźć pod jej łóżkiem. Zdegustowana Mieczysława uciekła po kilkunastu miesiącach do Warszawy.
Tam rozwinęła swoją największą pasję: teatr. Miała dwadzieścia jeden lat, gdy zadebiutowała na scenie rolą Helenki w „Grubych rybach” Bałuckiego. Aby nie zarzucano jej, że do robienia kariery wykorzystuje popularność rodziców, używała pseudonimów: najpierw Gryf, potem Ćwiklińska (było to panieńskie nazwisko jej babki). Szybko jednak musiano przyznać, że gwiazda Mieczysławy świeci własnym blaskiem. Warto odnotować, że Ćwiklińska prócz talentu aktorskiego miała znakomitą dykcję i piękny głos: z powodzeniem śpiewała w operetkach. Podziwiano ją między innymi jako tytułową „Krysię leśniczankę”, występującą na scenie z oswojoną sarenką.
Do występów filmowych Ćwiklińska początkowo nie była przekonana, uważała, że kino w odróżnieniu od teatru dodaje aktorkom lat. Szczególnie raziły ją filmy dźwiękowe, gdzie ciągle wulgarnie bulgotała nalewana do karafki woda, a filigranowe nimfy przemawiały grubymi głosami. Pierwszy raz zdecydowała się wystąpić w filmie, gdy była już po pięćdziesiątce. Zwiększona popularność czasem ją denerwowała, szczególnie okrzyki: „Ćwikła idzie!”. Nawet rabusie, którzy wdarli się do jej willi w Podkowie Leśnej, zakrzyknęli na widok pani domu: „Patrzcie, to Ćwikła!”. Uwielbienie dla aktorki nie przeszkodziło im zresztą w rabunku jej biżuterii.
Mężczyzn uwielbiających Ćwiklińską na równi z jej pieniędzmi aktorka spotykała niestety często. Wielokrotnie musiała wykupywać weksle trzeciego męża, a pewien kochanek, dłużny sporą sumę po przegranej w karty, pod nieobecność Ćwiklińskiej wyniósł z jej mieszkania wszystkie zdatne do spieniężenia meble. Lepkie ręce miał też człowiek dbający o finanse założonego w 1926 roku Teatru Ćwiklińskiej i Fertnera. Choć przedstawienia ściągały tłumy, po kilkunastu miesiącach ogłoszono upadłość, bo pieniądze ze sprzedaży biletów trafiały nie tam, gdzie powinny. Mimo tylu przykrych doświadczeń aktorka do końca życia pozostała kobietą pogodną, życzliwą ludziom, niemal zawsze uśmiechniętą. Umiała obrócić w żart wszystko, nawet swoje niespełnione marzenie o macierzyństwie. „Oddałabym cały majątek, byle mieć dzieci…” – wzdychała w jednej z ról, a po namyśle dodawała: „Nie – połowę”.
Marta Słomińska