31.03.2016 r. w cyklu „Język – historia – kultura” odbyło się spotkanie z dr Izabelą Winiarską, zatytułowane „O grzeczności po staropolsku”
Jak gościć króla
„Grzeczność wszystkim należy, lecz każdemu inna” – pouczał młodzież Sędzia w „Panu Tadeuszu”.
Odróżniał przy tym grzeczność „kupiecką” od „staropolskiej”. Na czym polegała różnica? „Kupiecka”
grzeczność sprowadzała się do zaprezentowania wdzięku osobistego: zgrabnych ukłonach,
czarujących uśmiechach. „Staropolski” savoir-vivre uczył szacunku dla innych, nakazywał pamięć o
hierarchii społecznej i oddawanie każdemu należnych mu honorów. Niestety taka grzeczność – jak
dodawał Sędzia – „nie jest nauką łatwą ani małą”.
Kiedy już ją jednak opanowano, mogła przynosić znaczne profity. Mistrzem grzeczności
staropolskiej był Stanisław Radziejowski, wojewoda łęczycki żyjący na przełomie XVI i XVII wieku.
„W całej Polsce nie bawiono się tak wesoło, dostatnio i swobodnie, jak w Radziejowicach” – pisał
historyk Ludwik Kubala. „Zdaje się, że to były najważniejsze zasługi, jakie stary wojewoda oddał
krajowi”. Bez ironii można jednak powiedzieć, że Stanisław zrobił naprawdę wiele, by przywrócić
swemu rodowi dobre imię. Reputację Radziejowskich mocno nadszarpnęły zgony dwóch młodych
książąt mazowieckich. Dziś najczęściej przyjmuje się, że spowodowała je gruźlica, współcześni
jednak podejrzewali otrucie, a jako morderczynię wskazywali Katarzynę Radziejowską. Dopiero po
kilkudziesięciu latach nazwisko to zaczęło się lepiej kojarzyć.
Stanisław Radziejowski wykorzystywał każdą szansę, którą dostawał od losu. Małżeństwa z
Katarzyną Sobieską i Krystyną Sapieżanką zapewniły mu awans społeczny. Przenosiny stolicy Polski
do Warszawy umożliwiły ambitnemu wojewodzie kolejne sukcesy: w Radziejowicach chętnie
zatrzymywali się wielmożowie podróżujący z Krakowa, nawet sam król. Okolicznościowy druk
„Hospes grati animi” pokazuje, jak Radziejowski podejmował Władysława IV, który postanowił
zaszczycić wojewodę podawaniem jego syna do chrztu. Przybył w gościnę 22 listopada 1632 roku.
Powitanie władcy trwało bardzo długo: Radziejowski wygłosił okolicznościową mowę, następnie
odbyła się ceremonia całowania królewskiej ręki przez zgromadzonych, potem wznoszono liczne
okrzyki na cześć monarchy i strzelano z działek wiwatowych.
Użytek z działek robiono i później: podczas obiadu (porę podania do stołu na prośbę gospodarza
wybrał król) fetowano w ten sposób nawet drobiazgi, jak wypicie pierwszego łyku wina. Gdy uczynił
to Władysław IV, działka zagrzmiały trzykrotnie. Gdy napił się jego syn – dwukrotnie, stosownie do
rangi gościa. Biesiadowano trzy godziny, a był to dopiero pierwszy z czterech dni wizyty.
Radziejowski pamiętał o wszystkim: nadaniu chrześniakowi miłościwie panującego jedynie słusznego
imienia Władysław, zabawieniu gości koncertem, zwiedzaniem pałacowego zwierzyńca i polowaniem,
przygotowaniu osobnych uczt dla królewiczów, senatorów czy urzędników, wreszcie umiejętnym
odegraniu scenki błagania monarchy, by raczył zostać w Radziejowicach jeszcze jeden dzień dłużej.
„Wybitne talenty towarzyskie” – podsumowała autorka artykułu o „Hospes…” Maria Wichowa.
A grzeczność dla ludzi niższego stanu? Anna Burzyńska-Kamieniecka poddała analizie wydany w
1590 roku „Wokabularz rozmaitych i potrzebnych sentencji polskim i niemieckim młodzieńcom na
pożytek teraz zebrany”. Owe rozmówki polsko-niemieckie uczą, jak być grzecznym dla równych
sobie, choć nieobecność senatorów nie oznacza zaniku hierarchii społecznej. Przede wszystkim należy
szanować starszych wiekiem i urzędem („przełożone ludzie miej w wielkiej poczesności”). Wypada
też pozdrawiać chorych („Kichającemu co mam rzec? Boże was uzdrów, miły panie”). Sympatię
zjedna nam również zadbanie o higienę („Sczesz włosy, a nie chodź kudłato”, „Jest chędoga rzecz
paznogcie obrzezać”). Niestety dowiadujemy się też, że człowiek ubogi „za nic u ludzi nie stoi”.
Czyżby nawet najwyszukańsza staropolska grzeczność nie rekompensowała pustej sakiewki?
Marta Słomińska