21.01.2016 r. w cyklu wieczorów czwartkowych odbyło się spotkanie z drem Krzysztofem Kubalą zatytułowane „Jan Eugeniusz Zumbach – legenda polskiego lotnictwa”
Prawda i zmyślenie w życiu Jana Zumbacha
Czy odznaczony Virtuti Militari dowódca Dywizjonu 303 to dobry kandydat na bohatera
narodowego? Pytanie sprawia wrażenie retorycznego. Słynny lotnik Jan Zumbach bardzo jednak
utrudnił zadanie rodzimym brązownikom: pracował jako przemytnik, był najemnikiem, handlował
bronią. Do wykazu rzeczywistych przewin Zumbacha chętnie dołączano winy urojone: niektórzy
weterani krzywo patrzyli na jego ślub z Niemką czy podtrzymywanie legendy o tym, jakoby czas
spędzony w elitarnej dęblińskiej Szkole Podchorążych wypełniały przyszłym pilotom głównie
imprezy i romanse. Nie mogło być tam jednak aż tak pięknie: o jedno miejsce walczyło trzydziestu
chętnych, a kto zaniedbywał obowiązki, szybko opuszczał mury szkoły. Zumbach wytrwał –
promowano go na podporucznika ze specjalnością pilota myśliwskiego.
Właściwie nie miał prawa nim zostać, bo oszukał komisję poborową: sfałszował podpis matki,
rzekomo wyrażającej zgodę na ochotnicze wstąpienie syna do wojska, i zataił, że jest obywatelem
szwajcarskim. Urodził się co prawda w Ursynowie (wówczas wieś, dziś już jedna z dzielnic
Warszawy), miał polską matkę, ojciec był jednak Szwajcarem i to po nim Jan Zumbach odziedziczył
obywatelstwo. „Zgubił” więc paszport i zamiast niego pokazał komisji poborowej akt urodzenia, gdzie
nie było rubryki zawierającej niewygodne dane.
Słusznie przypuszczał, że nieprzyjmujące w swe szeregi cudzoziemców Wojsko Polskie może tylko
zyskać na tym małym oszustwie. Początkowo nie miał jednak szczęścia. Najpierw trafił do 111.
Eskadry Myśliwskiej w Warszawie – rok później złamał nogę przy lądowaniu. Po wybuchu wojny
dotarł do Francji – i już pierwsza powietrzna walka z Niemcami zakończyła się zestrzeleniem
samolotu Zumbacha. Uratował go spadochron. Dopiero w Anglii „Donald” (tak nazywano Zumbacha
ze względu na nietypowy kształt nosa i charakterystyczny głos) naprawdę pokazał, co potrafi. 2
sierpnia 1940 roku, gdy trwała bitwa o Anglię, przydzielono go do Dywizjonu 303. Miesiąc później
Zumbach zestrzelił dwa bombowce. Po kolejnych dwudziestu dniach miał już na koncie trzy
zestrzelone bombowce i pięć myśliwców. W maju 1942 roku mianowano go dowódcą dywizjonu.
Zachwycano się skutecznością Dywizjonu 303, ale zdjęć dokumentujących życie jego pilotów
wykonano niestety niewiele. Być może miało to związek z panującym wśród nich przesądem: „kto
zostanie sfotografowany, zginie”. Drugi przesąd głosił, że zginie ten, kto oszczędza pieniądze. Może
więc niesłusznie krytycy Zumbacha zarzucali mu rozrzutność? Piloci w Anglii wcale zresztą nie
zarabiali tak dobrze, jak skłonni dziś jesteśmy podejrzewać. Zwykły robotnik miewał pensję
porównywalną z wypłatą dowódcy eskadry. Po wojnie bohaterowie bitwy o Anglię chwytali się zatem
najróżniejszych zajęć, czasem mało chwalebnych. Zumbach zatrudnił się jako szmugler – do
Palestyny przemycał złoto, Włochom dostarczał papierosy, Czechom penicylinę, Anglikom
szwajcarskie zegarki. Później założył dyskotekę i restaurację.
W 1962 roku Zumbach przyjął zapłatę za walkę po stronie Katangi, próbującej się oderwać od
Konga. Tym samym złamał przysięgę wojskową, i to nie po raz ostatni. W Nigerii zrzucał bomby z
opóźnionym zapłonem, wyglądające jak totemy – tubylcy zabierali je do wiosek i wkrótce ginęli.
Zumbach uważał taką śmierć za mniejsze zło, ostatni ratunek przed grożącym Nigerii ludobójstwem,
ale czytelnicy jego autobiografii miewali całkiem inne zdanie. Na pocieszenie mogli powtarzać sobie,
że w książce pełno jest konfabulacji – według złośliwych II wojnie światowej Zumbach celowo
poświęcił stosunkowo najmniej miejsca, by uniknąć zarzutu zmyślania. Zmarł w wieku 71 lat.
Zdaniem rodziny – śmiercią naturalną. Według legendy – zadźgany przez innego awanturnika. Bo jak
to w ogóle możliwe – Jan Zumbach wykończony przez zwykły zawał?
Marta Słomińska