20.10.2015 r. w cyklu „Dwudziestolecie międzywojenne w Warszawie – galerie, teatr i kino” odbyło się spotkanie z p. Anną Reichert, zatytułowane „Teresa Roszkowska – malarka czy scenograf?”
Wolny ptak
Biografię Teresy Roszkowskiej Joanna Stacewicz-Podlipska zatytułowała słowami samej artystki:
„Ja byłam wolny ptak…”. Wolny i barwny. Kiedy Roszkowska była dzieckiem, jakaś kobieta
wskazała ją w operze koleżance i wyszeptała głośno: „Patrz, jaka brzydka dziewczynka!”. „Tak, ale
jak ładnie ubrana!” – odpowiedziała koleżanka. Matka Roszkowskiej, piękna i elegancka Szwajcarka
Dorothea Leiszke, uważała bowiem za swój obowiązek nie tylko zaszczepienie w córce miłości do
opery, lecz także wyrabianie u niej dobrego gustu. Teresa szybko odnalazła własny styl: jego
nieodłącznymi elementami były przewiązany wstążką ciasny kok, wielkie kolczyki i ciemna
opalenizna. Do tego ekstrawaganckie ubrania własnego projektu. Szyć Roszkowska nie potrafiła, ale
najmniejszy błąd krawcowej dostrzegała od razu i domagała się poprawek.
O kompromisach nie było mowy, bo Roszkowska zawsze nimi gardziła. Już jako młoda dziewczyna
postanowiła nie wybierać między konserwatorium muzycznym a Szkołą Sztuk Pięknych, tylko
studiować na obu uczelniach jednocześnie. Gdy zakochała się w teatrze i zaczęła zajmować
scenografią, pracowała tylko z tymi, którzy nie ograniczali jej kreatywności. W przeciwnym razie
dziękowała za współpracę. Była świetną negocjatorką, czego dowodzi umowa w sprawie
przedstawienia „Romeo i Julia”. Roszkowska miała przygotować scenografię, ale za każdy dzień
ewentualnego opóźnienia domagano się od niej stu złotych kary. Artystka wymogła na
pomysłodawcach tego zapisu, by powstał kolejny: jeśli ona zdąży, a sztuka nie zostanie wystawiona
zgodnie z planem, scenografka dostanie codziennie sto złotych rekompensaty. Zarobiła dziewięć
tysięcy.
Choć Roszkowskiej nie brakowało pewności siebie, umiała słuchać dobrych rad. Tadeusz
Pruszkowski, jej mentor ze Szkoły Sztuk Pięknych, poradził, by malowała temperą. Usłuchała go i
wkrótce stwierdziła, że mistrz miał rację. Dekoracyjne, bajecznie kolorowe malarstwo Roszkowskiej
dzięki użyciu tempery stało się jeszcze wspanialsze, budziło uznanie w kraju i za granicą. Szybko
doceniono też Roszkowską jako scenografkę: w 1937 roku na paryskiej Wystawie Światowej zdobyła
złoty medal za oprawę plastyczną baletu „Baśń krakowska”.
Artystka ufała swojej wyobraźni, ale przy pracy nad przedstawieniami wymagającymi studiów nad
konkretną epoką historyczną nie zaniedbywała pożytecznej lektury. Kiedy tworzyła scenografię i
kostiumy do „Marii Stuart”, wiele czytała o szesnastowiecznej modzie dworskiej, aby przygotować
stroje tyleż piękne, co realistyczne. Namówiła aktorki, by dla lepszego efektu końcowego na próbach
występowały w szerokich, niewygodnych halkach. Odmówiła tylko Elżbieta Barszczewska, która
wolała spodnie. Skończyło się to spektakularnym upadkiem podczas premiery: suknia była zbyt
ciężka, by Barszczewska zdołała nosić ją z wdziękiem bez koniecznego przygotowania. Wiecznie
narzekającej na podobne kostiumy aktorce Roszkowska oznajmiła kiedyś, że skoro jest niezadowolona
z projektów, niech narysuje własny. Barszczewska musiała ustąpić.
„Wolny ptak” wszystko robił po swojemu. Kiedy koledzy ze studiów wyśmiewali niepoprawną
polszczyznę Roszkowskiej (choć jej ojciec był kaliszaninem, długo mieszkali w Rosji), otrzymywali
bolesne kuksańce. Reżyserów artystka nie biła, ale uważała, że scenografowie są im równi, jeśli
chodzi o prawo do kształtowania formy przedstawienia. Rady i opinie, z którymi się nie zgadzała,
puszczała mimo uszu. Również tę o konieczności lepszego zabezpieczenia domu przed rozbojem –
drzwi malarka zamykała tylko na zasuwkę. Bo kto mógłby chcieć ją skrzywdzić? Przecież nawet
zwierzęta uwielbiały Roszkowską, dokarmiającą regularnie psy, ptaki i koty, codziennie kupującą w
tym celu pięć kilo ryb. „Ludzie to chamy, prawdziwymi przyjaciółmi są zwierzęta” – mawiała. Tych
ludzi, którzy w 1992 roku okradli ją i udusili, do dziś nie ujęto.