17.11.2015 r. w cyklu „Dwudziestolecie międzywojenne w Warszawie – galerie, teatr i kino” odbyło się spotkanie z p. Anną Reichert, zatytułowane „Aleksander Żabczyński – najsłynniejszy amant kina międzywojnia”
17.11.2015 r. w cyklu „Dwudziestolecie międzywojenne w Warszawie – galerie, teatr i kino” odbyło się
spotkanie z p. Anną Reichert, zatytułowane „Aleksander Żabczyński – najsłynniejszy amant kina
międzywojnia”
Amant pod Monte Cassino
W międzywojniu damy najchętniej wzdychały do przystojnych filmowych amantów i dzielnych oficerów. Nie
może zatem dziwić szalona popularność Aleksandra Żabczyńskiego, który był jednym i drugim. Jako żołnierz
Wojska Polskiego szedł w ślady ojca, generała dywizji. Aktorstwem zainteresował się później, ale była to miłość
od pierwszego wejrzenia. Wkrótce można go było oglądać nie tylko w teatrach (głównie rewiowych), lecz także
na ekranach kin, a nawet na opakowaniach bombonierek i kaw, które chętnie oklejano jego podobiznami.
Zastąpienie kina niemego dźwiękowym dla wielu aktorów stanowiło problem – obdarzonemu miękkim, ciepłym
głosem Żabczyńskiemu tylko ułatwiło karierę. Niestety do naszych czasów zachowało się niewiele z nagranych
przez niego piosenek. Tę najsłynniejszą – „Całuję twoją dłoń, madame” – kojarzymy dziś raczej z wykonaniem
Mieczysława Fogga.
Poza sceną i ekranem madame Żabczyńskiego była Maria Zielenkiewicz, również aktorka, poznana w
„Reducie” Osterwy. Mimo talentu i urody nie zdobyła takiej popularności jak jej mąż, choć ten robił, co mógł,
by wylansować ukochaną. Ilekroć proponowano mu rolę w teatrze, zgadzał się zagrać pod warunkiem, że
zaangażowana zostanie też Maria. Niestety miłość małżeńska nie szła u Żabczyńskiego w parze z wiernością.
Najgłośniejszy romans łączył go z Lodą Halamą, która po bolesnym rozstaniu zniknęła na kilka dni, żeby szukać
duchowego ukojenia w Częstochowie. Maria zgodnie z obyczajami epoki udawała, że o niczym nie wie. Dwa
lata po aferze częstochowskiej cała trójka zagrała nawet razem w filmie, zatytułowanym, a jakże, „Manewry
miłosne”. Zamiast Marii, obsadzonej w roli Cyganki, czy Lody, grającej „córkę pułku”, Żabczyński uwodził tam
jednak Tolę Mankiewiczównę.
Grywał z nią często, tym bardziej, że uchodzili za najpiękniejszy z aktorskich duetów. Podziwiano oboje
między innymi w filmie „Pani minister tańczy”, gdzie fabuła kręci się wokół pomylenia surowej polityk z jej
siostrą bliźniaczką, frywolną tancerką. W „Jadzi” natomiast bohater Żabczyńskiego mylił właścicielkę sklepu ze
słynną tenisistką noszącą to samo imię. W „Trzech sercach” był hrabiczem uchodzącym za syna lokaja, a jako
hokeista ze „Sportowca mimo woli” udawał fryzjera. Wszystkie te kuriozalne pomyłki i podmiany nigdy się
publiczności nie znudziły. Scenariusze filmowe pisano specjalnie z myślą o Żabczyńskim: jego charyzma
ratowała nawet najgłupsze schematy i najbardziej niewiarygodne intrygi. Podobał się w każdej roli: hrabiego,
fabrykanta, dyrektora teatru, porucznika. Niestety w 1939 roku musiał wdziać prawdziwy mundur: został
zmobilizowany.
Walczył w 1 Pułku Artylerii Przeciwlotniczej im. Marszałka Edwarda Rydza-Śmigłego. Po klęsce kampanii
wrześniowej trafił do Rumunii. Na Węgrzech został internowany, zdołał jednak zbiec. Umożliwił też ucieczkę
wielu rodakom, w czym pomocny okazał się kolejny z licznych talentów aktora: Żabczyński łatwo uczył się
języków, znał ich kilka i podczas wojny często pełnił rolę tłumacza. W ogniu walki sprawdzał się jednak jeszcze
lepiej. Brał udział w kampanii francuskiej 1940 roku, był pod Monte Cassino, gdzie został ranny. Odznaczono
go Krzyżem Walecznych. Po wojnie zaangażował się w działalność PCK na terenie Salzburga, później wrócił do
Polski. Nie miał tam łatwego życia: podejrzewano Żabczyńskiego o szpiegostwo, śledzono, kontrolowano jego
korespondencję. Aktor nie myślał jednak o ułożeniu sobie życia za granicą. Zmarł w 1958 roku, pochowano go
na Powązkach.
Choć sławę zdobył dzięki lekkim komediom, do swojego zawodu Żabczyński potrafił podejść bardzo serio. Po
wojnie odrzucał propozycje filmowe, grał tylko w teatrze, gdzie nie musiał wygłaszać długich monologów o
urodzie planu sześcioletniego. Dawał też koncerty, podczas których przypominał z Tolą Mankiewiczówną
przedwojenne przeboje. Odmówił jednak, gdy poproszono o „Czerwone maki na Monte Cassino”. Zbyt dobrze
pamiętał własny udział w tej bitwie i towarzyszy broni, których utracił wtedy na zawsze.
Marta Słomińska