14.03.2017 r. w cyklu „Opowieści o miłościach” odbyło się spotkanie z prof. Krzysztofem Mrowcewiczem, zatytułowane „Byron”
Śmierć w uściskach
„Walka o wolność, gdy się raz zaczyna, / Z ojca krwią spada dziedzictwem na syna” – czytamy w „Giaurze” George’a Byrona. Słynny poeta wiedział, co mówi, bo sam odziedziczył umiłowanie wolności po przodkach. Inna sprawa, że Byronowie zwykle znacznie wyżej cenili własną wolność niż cudzą. Ojciec George’a porwał mężatkę, by wkrótce doprowadzić do jej śmierci, cioteczny wuj zabił w pojedynku krewnego, stryj marynarz z reguły rozbijał okręty, na których pływał. Najsłynniejszy z Byronów miał równie fatalną opinię jak pozostali: nawet ubóstwiająca go lady Caroline Lamb napisała, że był „zły, szalony i niebezpieczny”. Wcale się zresztą nie starał wybielić w oczach społeczeństwa. Przeciwnie, chętnie pozował na wcielenie Szatana, w czym pomagała mu charakterystyczna dla Lucyfera zdeformowana stopa. Ostatecznie diabeł był również buntownikiem żądającym wolności absolutnej.
Ponieważ trudno jest pozować na szatana bez gruntownego wykształcenia, George Byron podjął studia w Cambridge. Nie byłby sobą, gdyby natychmiast nie wywołał sensacji. Władze Cambridge nie pozwalały studentom trzymać psów, a ponieważ młody poeta za nimi przepadał, postanowił ośmieszyć uniwersytet wykorzystaniem luki w surowym regulaminie. Niebawem zaczęto widywać George’a w towarzystwie niedźwiedzia, którego umieszczenia na stancji przepisy nie zabraniały.
Był to jednak drobiazg w porównaniu z późniejszymi skandalami. Byron miał przyrodnią siostrę Augustę, z którą według plotkarzy łączył go kazirodczy romans. Jego owocem miała być córka Elisabeth Medora, po której narodzinach poeta napisał w liście: „Jeśli małpa, to z pewnością moja wina”. Aluzja nieczytelna dziś, ale zrozumiała dla współczesnych, znających przesąd, wedle którego dziecko urodzone z kazirodczego związku będzie małpą. Nie brakowało zresztą innych niepokojących sygnałów. W utworach Byrona niejednokrotnie napotykamy wątek miłości do siostry („Manfred”, „Kain”). Czy to przypadek? Z pewnością nie sądziła tak żona poety Annabella, która zapewniała córkę, że Elisabeth Medora jest jej przyrodnią siostrą. Ślub z Annabellą Byron wziął zresztą właśnie po to, by przestano go oskarżać o kazirodztwo. Nie osiągnął spodziewanego efektu, bo już po roku został przez żonę porzucony.
Trudno się dziwić nieszczęsnej Annabelli: jej małżeństwo było istnym koszmarem. Kiedy była w ciąży, musiała słuchać, jak Byron czyta powieść, której bohater udusił swoje dziecko. Poeta zapowiadał zrobić to samo z potomkiem Annabelli. Chwilę po przyjściu na świat córki Ady zajrzał do pokoju żony, by spytać: „Urodziła się martwa, prawda?”. Po takich przejściach Annabella wolała trzymać Adę z dala od męża, niespecjalnie zresztą dzieckiem zainteresowanego. „Na szczęście”, należałoby dodać. Kiedy bowiem poeta po narodzinach kolejnej córki – była to Allegra, dziecko Claire Clairmont – zasmakował w ojcostwie, historia skończyła się tragicznie. Odebrana matce i oddana do przyklasztornej szkoły Allegra zmarła jako pięciolatka na grasującą tam febrę. Claire pod koniec życia pocieszała się myślą, że Byron porwał i ukrył jej córkę, a w trumnie umieścił… kozę. Zapewne byłby do tego zdolny.
„W uściskach moich śmierć była” – mówi tytułowy bohater Manfreda. To kolejna fraza z twórczości Byrona, którą można odnieść do niego samego. Niszczył kobiety, które obdarzały go miłością: Annabellę, Claire, zamężną od zaledwie trzech dni hrabinę Guiccioli, grożącą samobójstwem Caroline Lamb. Wydaje się, że rzeczywiście największą miłością Byrona mogła być siostra: to rysy Augusty odnajdujemy w jego literackich portretach idealnych kochanek. Nie było jednak takiej kochanki, którą Byron przekładałby nad swoją wolność. Jakby w zamiarze odkupienia win pokoleń Byronów, pod koniec życia postanowił walczyć o wolność cudzą: ruszył na pomoc usiłującym zrzucić tureckie jarzmo greckim powstańcom. Przeszkodziła mu malaria, której rozwój przyspieszyły upusty krwi. Nie o takiej śmierci marzył ten, kto pisał: „Lepiej raz przepaść w zaburzone fale / niż żyć – gnijąc po trochu na skale”.
Marta Słomińska