01.12.2015 r. w cyklu „Inaczej o średniowieczu” odbyło się spotkanie z drem Piotrem Laskiem, zatytułowane „Zwierzęta w średniowiecznych bestiariuszach”
Feniks w aureoli, czyli średniowiecze wobec zwierząt
Dziś informacje o dudkach i jeżach znajdziemy w książkach przyrodniczych, o smokach tudzież gryfach – na
kartach wydawnictw poświęconym stworzeniom mitycznym. W średniowieczu wiadomości na temat wszystkich
tych stworzeń mieściły się w bestiariuszach. Księgi takie, z reguły zdobione pięknymi ilustracjami, prócz opisów
wyglądu i obyczajów przedstawicieli świata zwierząt zawierały także komentarz teologiczny. Każde zwierzę
było bowiem znakiem od Boga, żywym symbolem chrześcijańskiej cnoty albo grzechu.
Gronostaj na przykład przypominał o cnocie czystości. Wedle średniowiecznej legendy bretońska księżna
Anna polowała pewnego razu na gronostaja, który wolał dać się schwytać psom, niż szukać ratunku w skoku do
brudnej wody. Opowieść tę interpretowano jako pochwałę czystości nie tyle higienicznej, ile moralnej: nawet
śmierć jest lepsza od hańby! Futro gronostaja, piękne i cenne, dzięki historii o księżnej Annie zyskiwało
dodatkowe walory. Stroić w nie należało tych, którzy mieli być ludźmi bez skazy i zmazy: królów, sędziów,
duchownych wysokiej rangi. Dziś w togach zdobionych gronostajowym futrem (coraz częściej sztucznym)
występują niekiedy rektorzy wyższych uczelni. Warto zauważyć, że gronostaj należy do tej samej rodziny co
łasica, której również dopisano w średniowieczu wzniosłą legendę: miała być zabójcą bazyliszków.
Przynosiło jej to chlubę, bo bazyliszek – potwór łączący cechy węża, jaszczurki i koguta, miniaturowa wersja
diabła – był nieprzyjacielem życia jako takiego. Zabijał każde stworzenie, które miało nieszczęście znaleźć się w
pobliżu jego siedziby, a mógł do tego użyć jadu, oddechu lub spojrzenia, zdolnego zniszczyć nawet kamień. Do
naturalnych wrogów bazyliszka prócz łasicy należał… kogut, od którego potwór miał pochodzić (wylęgał się z
jego jaja). Pianie koguta uśmiercało bazyliszka, jako że wyznaczało koniec nocy i sugerowało tym samym
zwycięstwo dobra nad złem. Kogut symbolizował samego Chrystusa, podobnie jak ptak, w którego istnienie dziś
już nie wierzymy: feniks. Miał on u kresu życia spalać się w wonnościach i natychmiast odradzać, co kojarzono
ze zmartwychwstaniem Zbawiciela. Stąd w katakumbach świętej Praksedy odnajdziemy wizerunek feniksa z
głową otoczoną aureolą.
Chrystusa mógł też oznaczać gryf – lew z ptasimi skrzydłami, szponami i dziobem. W tym przypadku
podstawę do porównań stanowiła podwójna natura Jezusa, zarazem boska i ludzka. Ptasie skrzydła i dziób
symbolizowały niebo, korpus oraz ogon lwa – ziemię. Z tych samych względów postacie gryfów strzegły często
świątyń. Nie było to jednak stworzenie postrzegane w sposób jednoznaczny: jako chimera mogło też uchodzić za
wcielenie dwulicowości i buntu przeciwko naturze. Zapewne o takie wcielenie gryfa chodziło tym, którzy
umieścili go na płytkach posadzkowych tynieckiego opactwa benedyktynów. Archeolodzy odnaleźli tam także
płytki wyobrażające centaury, również będące chimerami, a mające w średniowieczu bardzo złą opinię – dzikie,
popędliwe. Pobożni mnisi deptali zatem gryfy i centaury niczym Maryja głowę węża: wypowiadali w ten sposób
wojnę grzechom.
O grzechu albo cnocie przypominało niemal każde zwierzę, prawie dowolną cechą. Dudek? Stroszy czub, co
oznacza przestrogę przed pychą i przesadnym podkreślaniem urody. Kot? Prowadzi nocny tryb życia, a w
dodatku potrafi chować pazury – to rozpusta i podstęp. Bóbr? Odgryzał sobie rzekomo jądra, by ocalić życie
przed poszukiwaczami piżma – oto symbol ascezy. Złośliwość losu chciała, że szczególne miejsce w
bestiariuszach zajmował jednorożec, pełen cnót i leczący wszystkie choroby. Wielka szkoda, że akurat to
stworzenie nigdy nie istniało. Trudno było jednak się o tym przekonać, skoro jego magiczny róg miało w
posiadaniu wielu władców i magnatów. Iwan Groźny zgromadził nawet kilka oprawionych w złoto. Z czasem
okazało się, że były to zęby narwala – zwierzęcia wprawdzie fascynującego, ale raczej nieprzydatnego w
domowym lecznictwie.
Marta Słomińska