01.10.2015 r. odbyło się spotkanie z drem Kamilem Kopanią pt. „Gabinety osobliwości”
W cyklu „Kraje i zjawiska egzotyczne w sztuce dawnej” 01.10.2015 r. odbyło się spotkanie z drem Kamilem
Kopanią pt. „Gabinety osobliwości”.
Rogi jednorożców i zniekształcone płody, czyli czym zabawić gościa
Z tworzonych między szesnastym a dziewiętnastym wiekiem gabinetów osobliwości wyewoluowały
dzisiejsze muzea. Droga tej ewolucji była jednak dość kręta i wyboista, jako że twórcy gabinetów
osobliwości – nazywanych też z niemiecka Kunstkamerami – umieszczali w nich zwykle każdy
eksponat mogący zainteresować dostojnych gości. Nie formowano kolekcji zgodnie ze starannie
nakreślonym planem, zbierano po prostu rzeczy uchodzące za najciekawsze, najbardziej egzotyczne
czy przerażające. W tym samym pomieszczeniu mogły się mieścić starożytne rzeźby, kolekcje muszli
czy monet, rogi jednorożców, bogato zdobione globusy i zdeformowane ludzkie płody. Od muzeum
odróżniała też Kunstkamery ich elitarność: nie były dostępne dla każdego, kto dysponował czasem i
pieniędzmi. Zwiedzano gabinety osobliwości wyłącznie na zaproszenie gospodarza.
Największych atrakcji można się oczywiście było spodziewać, gdy w roli gospodarza występował
król lub książę. W Monachium podziwiano kolekcję Alberta V, Petersburg słynął ze zbiorów Piotra
Wielkiego, ozdobą praskiego zamku były zbiory Rudolfa II Habsburga. Polacy starali się nie zostawać
w tyle: na obrazie „Gabinet sztuki królewicza Władysława Zygmunta Wazy” do dziś możemy
podziwiać kolekcję obrazów, rzeźb i tapiserii. Dzięki zachowanym dokumentom wiemy, że królewicz
mógł też prezentować fragmenty rafy koralowej oraz szkielety egzotycznych zwierząt. Do takich
zaliczano w owym czasie bazyliszki, smoki i jednorożce. Dwa rzekome rogi tych ostatnich jeszcze w
XVIII wieku należały do kolekcji księcia Hieronima Floriana Radziwiłła, autora poradnika
zatytułowanego „Rzeczy, którymi najgodniejszego mogę zabawić gościa”.
Radziwiłł nie chełpił się bezpodstawnie: w jego gabinecie osobliwości można było oglądać między
innymi egipską mumię, zwłoki dwugłowego dziecka i szczękę smoka. Gdzie indziej ciekawscy
oglądali smoki w pełnej krasie: udawały je spreparowane skóry płaszczek. Co do jednorożców, ich
nieistnienie udowodnił już w XVII wieku Duńczyk Ole Worm, który sam zresztą był twórcą
imponującej kolekcji osobliwości. Zwiedzanie innych Kunstkamer pozwoliło mu stwierdzić, że rogi
należące jakoby do mitycznych koni pochodzą w rzeczywistości od różnych zwierząt. Nie trafiło to
zrazu Europejczykom do przekonania, powoli jednak gabinety osobliwości zaczynały służyć nauce, a
nie tylko próżności możnych i rozrywce ich ulubieńców. Stawały się też coraz bardziej dostępne:
zbiory Piotra Wielkiego mógł obejrzeć każdy mieszkaniec Petersburga.
Dziś też może: makabryczna kolekcja eksponatów takich jak zdeformowane płody, zniekształcone
ludzkie kończyny czy okazy dwugłowych cieląt znajduje się obecnie w petersburskim muzeum
antropologii i etnografii Rosyjskiej Akademii Nauk. Osobliwości medyczne należały do ulubionych
tematów twórców Kunstkamer: prócz zakonserwowanych zwłok kolekcjonowano wizerunki ludzi
dotkniętych rzadkimi chorobami, na przykład hipertrichozą (nazywaną wówczas „wilkołactwem”). W
pewnej galerii osobliwości umieszczono też portret człowieka, z którego twarzy zdaje się wyrastać
róg. To ostrze broni, którą na wylot przebito głowę mężczyzny: fakt, że ofiara mimo takich obrażeń
uniknęła śmierci i wiodła w miarę normalne życie, stanowił wielką sensację. Gdzie przebiegała
granica między niezdrową ciekawością a żądzą wiedzy stymulującą rozwój medycyny? Trudno orzec.
Nie sposób jednak zaprzeczyć, że gabinety osobliwości przyczyniły się do rozwoju nauki.
Paradoksalnie oznaczało to ich koniec. W XIX wieku do przeszłości należały już takie zabiegi, jak
doczepianie kunsztownie wyrzeźbionemu starożytnemu lwu grzywy z egzotycznego włosia i
umieszczanie między jego łapami pięknego europejskiego zegara. Eklektyzm i efekciarstwo ustąpiły
miejsca specjalizacji. Jedne muzea prezentowały wyłącznie zegary albo monety, inne tylko rzeźby, a
miejsca na smocze szczęki nie było już nigdzie.
Marta Słomińska